wtorek, 7 lipca 2015

Macica Wykończona

Tak właśnie czuje się moja macica po histerosalpingografii (HSG), czyli po prostu badaniu drożności jajowodów. Nie polecam. Wiem, że nie każda z nas to tak odczuwa (na szczęście!!!), ale dla mnie to był koszmar. Prawie zemdlałam z bólu, a resztki świadomości produkowały uporczywie myśl "Skoro boli, to są niedrożne". Bo, jak wyczytałam, wtedy badanie jest najcięższe do zniesienia. Co za pieprzony wyjątek ze mnie! U mnie jajowody perfekt, a ból... nie, nie potrafię opisać, ale na samo wspomnienie mi się rzy.... haftować mi się chce. Najważniejsze jednak, że DROŻNE!

Fotka zaczerpnięta z: Pluszektorium

czwartek, 25 czerwca 2015

LooooooDY

Prof Grunschnabel - lody dla tych, co ani mlekowych ani glutenowych rzeczy nie mogą. Mąż mnie uszczęśliwił znajdując ten oto kubełek! <3 Tak... jak znalazł na lato! ;-)

czwartek, 4 czerwca 2015

Gluten free JA

Okazuje się, że mam alergię na gluten... Pora rozpocząć nowe, bezglutenowe życie. To, że pewnych rzeczy już jeść nigdy nie będę, nie przeraża mnie, ale to, że ta dolegliwość wpływa na płodność już bardzo przestrasza. Na szczęście, z tego, co czytam, wyszło mi, że jest to odwracalne i po zaprzestaniu trucia się, organizm wraca do normy.Tylko trzeba być 100% gluten free. Nawet nie jeść w restauracjach, bo nigdy nie wiadomo... Hmmm...

Czerpałam wiedzę z różnych miejsc, ale najciekawszy artykuł w temacie jest tu: Gluten Intolerance And Pregnancy

sobota, 30 maja 2015

No children allowed

Przyszła @, więc mamy zielone światło w kwestii rezerwacji kolejnej dalekiej podróży. Tym razem może Mauritius? I oczywiście resort 16+. Nie mam ochoty oglądać szczęśliwych rodzin z dziećmi (nieszczęśliwych też nie). Czyż to nie żałosne?

W zeszłym roku wylądowaliśmy na Zanzibarze. Magiczne miejsce. Ale radość w ogóle z możliwości bycia w TAKIM miejscu przyćmił smutek po poronieniu, którego nie zdążyłam przez niemal dwa lata porządnie przeżyć. Nie dałam sobie do tego prawa. Miejsce tego smutku zajął nowy. Kiedy zostawiłam przeszłość za sobą i przestałam płakać za tamtą Kruszynką, zaczęłam płakać za przyszłą Kruszyną, której mogę nigdy nie mieć i z każdą wizytą małpiszonową smutek jest większy.

Już teraz wszędzie widzę wózki i brzuchy. Chociaż przez dwa wakacyjne tygodnie wolę nie być konfrontowana z takim widokiem. Bo w środku tęsknota towarzyszy non stop.

piątek, 29 maja 2015

Porąbane reality show

Nie napisałabym lepszego scenariusza. Horror, komedia, dramat i telenowela w jednym. Nie uwierzyłabym, gdybym nie przeżyła. Życie najwyraźniej postanowiło mi dopie*dolić i sprawdzić, czy i tym razem jakoś się pozbieram.

Co się wydarzyło? Przyszłam do pracy i dowiedziałam się o ciąży dziewczyny, która pracuje w holenderskim żłobku obok. Super! Ucieszyłam się, bo przeszła operację zmniejszenia żołądka, mocno schudła i jej się udało zafasolować. Ucieszyłam się, że i taki zdrowotnie rozbujanym też się udaje. Ucieszyłam się, ale z goryczką. Po południu przyjechała szefowa. Nic konkretnego odnośnie sprzedaży placówki nie rzekła, więc nie wiem, czy zostawać, czy przyjmować propozycję pracy z poprzedniego miejsca pracy. W kropie. Wróciłam do domu. Przed zakupami skoczyłam jeszcze szybko do toalety i... surprise, surprise... Tak: małpiszon. Udało mi się pohamowac na etapie szklanych oczu. Zakupy zrobione, rozpadało się, więc Małżon pakował, a ja siedziałam w aucie i... wtedy puściło. Scenerię miałam doskonałą, ale chyba nie było wystarczająco dramatycznie. Dźwięk komórki. Przyszła wiadomość od Najlepszej Przyjaciółki. Zdjęcie jej nowo wyskoczonego z brzucha synka. I jak ja miałam się normalnie ucieszyć? Rozsypałam się totalnie i taka pozostałam. Życie, ku*wa, jak porąbane reality show. Tylko scenariusz nieznany.

Cieszę się, że synek F. jest i że chyba dobrze wszystko u nich (tekstu żadnego nie było, jedynie zdjęcie), ale gorycz po tych wszystkich przejściach... utrudnia radość pod każdą postacią. Ja nie umiem czerpać przyjemności z niczego. Z NICZEGO! W ogóle czuję się do niczego. Zupełnie popaprana.

czwartek, 28 maja 2015

Zastrzyk

Zastrzyk pozytywnej energii.

W lutym rozpoczęłam naukę jazdy. Pełna entuzjazmu. Odbyłam 10 lekcji, a im więcej miałam za sobą, tym mniej mi się podobało. Nie wiem, czy to moja wina, ale miałam wrażenie, że instruktor sprawę zlewa. Mnie zlewa. Np. gdy powiedziałam mu, że mogę nie być skoncentrowana (właśnie dowiedziałam się o poważnej chorobie Taty), zabrał mnie w najbardziej ruchliwe miejsce, gdzie auta, rowery i piesi krążą w ilościach oczopląsnych i dających wrażenie mega chaosu, szczególnie dla świeżynki za kółkiem. Prawie się wtedy poryczałam, a kolejną jazdę odwołałam, nie chcąc trwonić pieniędzy, bo skoro tak źle mi idzie, gdy nie mogę odpędzić zmartwień, to jaki sens?

Dopiero teraz, kiedy okazało się, że z Tatą lepiej zdecydowałam się znów spróbować. Z innym instruktorem, bo skoro ten cechował się niskim poziomem empatii, to wolałam już w to nie brnąć, bo teoretycznie odbyłam u niego aż 1/3 kursu i nawet ani razu nie parkowałam ani nie byłam na autostradzie. Dziś miałam próbną jazdę (z instruktorką, nie instruktorem, ku ścisłości) i już dowiedziałam się kilku trików, które na pewno ułatwią mi naukę jazdy. Niby proste i logiczne... a jednak jak ktoś nie powie, to samemu ciężko wpaść. Na wstępie oznajmiłam babeczce, że czuję się tak samo świeża jak 10 lekcji wcześniej, poza tym oczywiście 2 miesiące przerwy robi swoje. No i oczywiście wiek do tego. Niestety 18-stką już nie jestem od dość dawna. I jak mi się podobało? BARDZO! Jak na pierwszy raz, oczywiście. Nie mogę się doczekać, kiedy będę za kierownicą bardziej ogarnięta, ale nie wszystko na raz. Cierpliwość niestety nie jest mą mocną stroną... :-) Na pewno będę mieć jeszcze momenty zwątpienia i wściekłości. Raczej naturalnym talentem nie jestem. Ale już tak wiele rzeczy w życiu się nauczyłam, że chyba i to mi się w końcu uda?!

środa, 27 maja 2015

CISZA


Nie wiem, czy była potrzebna ta 4-miesięczna cisza... Wiem, że nie mogłam zebrać myśli. Żyłam jak w bańce swoich własnych ograniczeń. Nadal trochę w niej tkwię. Czasami łatwiej z niej wyskoczyć, a czasami nijak się nie udaje.

Motywacyjnie przeważnie leżę i kwiczę. Przeważnie. Nadal dostaję zrywów.

Dzieciowo wiem póki co tyle, że mogę mieć kłopoty ze względu na alergię. Nie jest to jednak potwierdzone. Wizyta w szpitalu 11 czerwca.

Wiosna nastała. Pełno małego się rodzi. Małego ptactwa i człowieczctwa też. Będąc nauczycielką przedszkola, mam wiele do czynienia z różnej maści rodzicami. Dzieci z mojej klasy cieszą się z narodzin rodzeństwa. A ja? Ja uśmiecham się, gratuluję, pytam o samopoczucie... I jak się z tym czuję? Nie wypada przeklinać... :-(

Ech.. chyba po Dniu Matki mi ciężko. Ja... MATKA NIEDOSZŁA.