Zastrzyk pozytywnej energii.
W lutym rozpoczęłam naukę jazdy. Pełna entuzjazmu. Odbyłam 10 lekcji, a im więcej miałam za sobą, tym mniej mi się podobało. Nie wiem, czy to moja wina, ale miałam wrażenie, że instruktor sprawę zlewa. Mnie zlewa. Np. gdy powiedziałam mu, że mogę nie być skoncentrowana (właśnie dowiedziałam się o poważnej chorobie Taty), zabrał mnie w najbardziej ruchliwe miejsce, gdzie auta, rowery i piesi krążą w ilościach oczopląsnych i dających wrażenie mega chaosu, szczególnie dla świeżynki za kółkiem. Prawie się wtedy poryczałam, a kolejną jazdę odwołałam, nie chcąc trwonić pieniędzy, bo skoro tak źle mi idzie, gdy nie mogę odpędzić zmartwień, to jaki sens?
Dopiero teraz, kiedy okazało się, że z Tatą lepiej zdecydowałam się znów spróbować. Z innym instruktorem, bo skoro ten cechował się niskim poziomem empatii, to wolałam już w to nie brnąć, bo teoretycznie odbyłam u niego aż 1/3 kursu i nawet ani razu nie parkowałam ani nie byłam na autostradzie. Dziś miałam próbną jazdę (z instruktorką, nie instruktorem, ku ścisłości) i już dowiedziałam się kilku trików, które na pewno ułatwią mi naukę jazdy. Niby proste i logiczne... a jednak jak ktoś nie powie, to samemu ciężko wpaść. Na wstępie oznajmiłam babeczce, że czuję się tak samo świeża jak 10 lekcji wcześniej, poza tym oczywiście 2 miesiące przerwy robi swoje. No i oczywiście wiek do tego. Niestety 18-stką już nie jestem od dość dawna. I jak mi się podobało? BARDZO! Jak na pierwszy raz, oczywiście. Nie mogę się doczekać, kiedy będę za kierownicą bardziej ogarnięta, ale nie wszystko na raz. Cierpliwość niestety nie jest mą mocną stroną... :-) Na pewno będę mieć jeszcze momenty zwątpienia i wściekłości. Raczej naturalnym talentem nie jestem. Ale już tak wiele rzeczy w życiu się nauczyłam, że chyba i to mi się w końcu uda?!